Pierwsza anonimowa historia. Wszystko zaczęło się zimą. Po jesiennych deszczach nadeszły zimne, szczypiące w policzki dni i jeszcze mroźniejsze noce. Budziłam się, kiedy było jeszcze ciemno i miałam wrażenie, że cały czas żyję w mroku. Owszem, dało się przyzwyczaić, ale z biegiem tego ponurego czasu coraz bardziej doskwierał mi brak słońca. Przy takiej pogodzie nie pozostawało nic innego, jak tylko zaszyć się gdzieś w kącie łóżka. Dopiero siadając na pościeli i opierając się plecami o ścianę, orientowałam się, że poza mną nie ma tutaj nikogo. Pustka. "Jestem tu sama" - to jedna ze smutniejszych myśli, jakie wtedy przychodziły mi do głowy. Poczucie samotności było bardzo dotkliwe, zwłaszcza w tej nieznośnej ciszy. Przez to nie lubiłam powrotów do domu. Świadomość, że nikt w nim na mnie nie czeka, była bardzo przytłaczająca. Taki stan rzeczy teoretycznie powinien popchnąć mnie w kierunku większego otwarcia się na świat i ludzi, wypełnienia swojego dnia jakimiś przyjemnościami, ale w praktyce... zadziałał całkowicie odwrotnie. Przestałam wychodzić z domu, nie mając siły mierzyć się z codziennością. Zamknęłam się w sobie. Wiedziałam, że powinnam coś z tym zrobić, ale każdego ranka ogarniało mnie obezwładniające poczucie bezsensu i kończyło się tylko na snuciu planów. Błędne koło trwało do momentu, aż wpadłam na pomysł, żeby przygarnąć pod swój dach czworonożnego przyjaciela. Z czasem grono zwierzaków powoli zaczynało się powiększać, dzięki czemu moja codzienność bardzo się zmieniła. Nieznośna do tej pory cisza została zastąpiona przez niezbyt przyjemne dla normalnego człowieka brzęki prętów, szelesty i piski. Dom przestał być pusty, a te ponure dni zaczęły się kręcić wokół zwierząt. Woda, jedzenie, sprzątanie, zabawa, wizyty u weterynarza, podawanie leków, robienie zakupów i wiele innych zajmowały mi czas. Zaczęłam też dużo czytać, poznawać ludzi z pasją podobną do mojej, a nawet udzielać rad. Zaczęłam mieć poczucie, że gdzieś należę i ktoś mnie potrzebuje. Nie ma dla mnie piękniejszego uczucia od bycia ważną i jednocześnie od możliwości dania czegoś od siebie. Nie, zwierzęta nie uczyniły cudów, przynosząc nie wiadomo jakie szczęście. Zresztą nigdy nie miały być czymś w rodzaju zapchaj-dziury na moje bolączki. Ich pojawienie się w domu traktowałam i traktuję do tej pory na zasadzie współpracy. Ja czerpię satysfakcję z ich obecności, a one mają zapewnioną opiekę. Poza tym taka więź wcale nie jest łatwa i niesie ze sobą wiele wyzwań. Wielokrotnie zdarzało mi się na przykład czuwać całe noce nad którymś z nich. Nie będę wspominać o wydatkach. Najtrudniejsza w tym wszystkim jest na pewno śmierć. Kiedy odchodzi któryś z moich pupili, ponownie czuję się tak jak wtedy, gdy dotykałam plecami zimnej ściany. Jest tak strasznie smutno, pusto i samotnie. Uspokaja się dopiero z czasem i z myślą, że zrobiłam, co mogłam. Uważam, że zaangażowanie się w opiekę nad zwierzętami jest lekarstwem na wiele problemów, a "potrzebuję Cię" to słowa, które ukierunkowują te działania. Przecież zawsze jest ktoś, kto potrzebuje czegoś bardziej niż my. Co chcę przekazać innym ludziom? Cóż, chciałabym, żeby dostrzegli tych bardziej potrzebujących od siebie. Masz pusty dom? Niektórzy nie mają go w ogóle. Adoptuj. Jeżeli chcesz opowiedzieć o tym, ile dla Ciebie znaczą Twoje zwierzaki i jak ich obecność wpływa na Twoje życie, odezwij się. Napisz na fanpage Małe Ogoniaste albo e-mail: [email protected] ✉ i podziel się swoją historią. W razie czego mam zestaw pytań pomocniczych. Razem coś wymyślimy. Zapewniam anonimowość. Więcej informacji
0 Komentarze
Odpowiedz |
O stronie
Archiwum
Kwiecień 2023
Reklama:
|